Sunday 13 August 2017

aguile dibona : visite obligatoire 350m TD+ 6a+

Bojąc się kolejek w ścianie budzik nastawiamy na 6:00. Szybkie śniadanie, segregowanie szpeju, pakowanie plecaków i o 6:30 razem z Chmielem jesteśmy w


drodze pod ścianę. Michał dogania nas chwilę później.




Niestety mimo wczesnej godziny, nie jesteśmy pierwsi. Już na podejściu w oczy rzucają się zespoły szykujące się do wspinania. Na szczęście tylko jeden zespół


startuje naszą drogą, także ruch wspinaczkowy rozkłada się na całą ścianę.




Przed przyjazdem nasłuchałem się wielu opowieści o trudnościach, niektórych alpejskich dróg. Chcąc sprawdzić na własnej skórze jak to na prawdę jest, tego


dnia jako pierwszy zaczynam wspinanie.



Pierwszy wyciąg (6a) prowadzi ze stanowiska lekkim trawersem w lewo. Następnie przez okapik doprowadza do połogu, którym dalej do widocznego w połowie


płyty stanowiska.




* Na starcie trzeba uważać, aby nie pójść za linią spitów prosto do góry, ponieważ jest to start do drogi wycenionej za 7a.




Niestety wczesna godzina, oraz brak solidnej rozgrzewki powodują, że pierwsze ruchy mam mocno kwadratowe. Mimo, że okap nie jest trudny, to jednak


podchodzę do niego z dużym dystansem. W płytce również poruszam się bardzo ostrożnie dokładnie wyszukując kolejne stopnie.




Jest trudno, ale bez przesady. Ta myśl pozytywnie mnie nakręca przed następnymi wyciągami.




Chmielu, po dojściu do mnie, stwierdza, że teraz on chce przejąc prowadzenie i wbić się w następny wyciąg. A ponieważ cały czas depczemy po piętach


zespołowi Włoskiemu, bez problemu możemy sobie pozwolić na spokojne przewiązywanie się.



poznany dzień wcześniej francuz próbuje swoich sił na sąsiedniej drodze za 7a


Wyciąg drugi (6a) to kontynuacja wspinania w slabie. Mimo, że Chmielu prowadził bez problemu podobne trudności w Alefroide, teraz idzie mu wyraźnie


gorzej. Być może podobnie jak u mnie jest to spowodowane brakiem solidnej rozgrzewki, lub wczesną godziną, ale chwilę mu schodzi zanim odczytuje


poprawną sekwencję i dochodzi do stanowiska.




* Na drugi dzień po rozmowie z chłopaki na temat Visite Obligatoire, okazało się, że wszyscy narzekali na dosyć lotne obicie na dwóch pierwszych wyciągach.


Ja tego problemu nie odczułem, nie mniej jednak warto o tym wiedzieć.


Na trzecim wyciągu (6a) ponownie zamieniamy się z Maćkiem na prowadzeniu. Teraz w przeciwieństwie do poprzednich wyciągów, zaczynamy w końcu


wspinanie po dobrze urzeźbionej skale :-)




Wyciąg czwarty wyceniony na 6a to już wejście w czujny trawers i przejście przez okap. 

Chmielu walczy w okapie!


Tutaj prowadzenie ponownie przejmuje Chmielu. W porównaniu do poprzedniego wyciągu porusza się już dużo sprawniej. Pewnie pokonuje (nie banalny na


drugiego) okap i szybko dochodzi do stanowiska.



* Niestety ciągłe przewiązywanie się w trójkowym zespole nie należy do najbardziej komfortowych, jednak towarzyszący nam cały czas zespół Włochów wspina



się tak wolno, że możemy sobie pozwolić na dłuższe przerwy na stanowiskach.



Wyciąg piąty to już wycenione na 6a+ kluczowe trudności drogi. 


Widząc z dołu jak wspinający się przed nami Włoch "w trudnościach" prosi o blok, żartuje do Michała, czy przypadkiem on nie chce poprowadzić tego wyciągu!?

On jednak stwierdza, że "z punktu widzenia zespołu najlepiej, żebym ja go poprowadził" :-)





Lekko zaniepokojony wziętym przez Włochów blokiem, w wyciąg ruszam w pełni skoncentrowany. Systemem rys i ścisków czujnie poruszam się do góry. W


końcu docieram do miejsca, w którym blok brał Włoch. W tym miejscu robię wpinkę i idę dalej. Trawersując lekko na lewo i po paru metrach dochodzę do


kolejnego stanowiska.




Do tej pory nie wiem dlaczego Włoch wziął w tym miejscu blok.





Nie chcąc tracić czasu, wspólnie stwierdzamy, żebym prowadził również wyciąg szósty  (5c).


Nogami na tarcie, czujnie wychodzę nad stanowisko, skąd przy użyciu stosunkowo słabych chwytów przewijam się przez kant w prawo. Dalej już bez trudności


dochodzę do kolejnego stanu.



Wyciąg siódmy (5c) i ósmy oddaje już do powadzenia Michałowi. Sam korzystam z chwili przerwy i postanawiam coś zjeść :-)



Wyciąg dziewiąty (5c) przejmuje Chmielu. Łatwym terenem wchodzi do żlebu, skąd dalej zacięciem dociera na wygodną półkę z łańcuchem.






Patrząc z stanowiska, na czekające nas okapy, sugeruję, że jeśli nikt nie ma ochoty iść tego wyciągu, to ja chętnie to poprowadzę. Niestety Maciek nie daje się

przekonać i również jemu przypada prowadzenie wyciągu dziesiątego (6a). Mi nie pozostaje nic innego jak patrzeć tylko z zazdrością jak wspina się pokonując


kolejne przewieszki :-)



Michał na przewieszkach


Wyciąg jedenasty to ponownie wspinanie systemem rys. Tutaj już chcąc jak najszybciej skończyć drogę ponownie przejmuję prowadzenie. Niestety sam start

rysą nie jest banalny, co w połączeniu z tłokiem panującym na kolejnym stanowisku powoduje kolejne opóźnienia na naszej drodze.



Korzystając z zamieszania, mam w końcu chwilę czasu aby porozglądać się po okolicy. Pogoda jest super!


Według naszgo topo wyciąg dwunasty powinien wyprowadzić nas już na szczyt. Nie tracąc więc ani chwili czasu, po ściągnięciu do siebie chłopaków, praktycznie


od razu ruszam dalej.



Ze stanowiska trawersuję lekko w lewo, po czym wchodzę w połóg. Mimo, że wyciąg (w naszym topo) wyceniony jest tylko na 5c to slab mocno mnie pierze!


Chwyty i stopnie praktycznie nie istnieją. Kilka razy ryzykownie wychodzę wyżej, tylko po to, żeby  za chwilę ponownie wrócić na dół. Na szczęście udaje mi


się w końcu odczytać drogę i bez odpadnięcia wyjść z trudności.



W tym miejscu nasza droga miała dobiec końca, jednak końca wcale nie widać. Nie pozostaje mi, więc nic innego jak szykowanie się do wyciągu trzynastego...


Z początku bardzo łatwo, wygodną płytą kieruję się na prawo (blisko krawędzi). Następnie w górę, którędy dochodzę pod przewieszkę. Z dołu przewieszka nie

wydaje się łatwa. Obicie również pozostawia wiele do życzenia. Spit zamiast być wklejony wysoko, znajduje się na tyle nisko, że ewentualne odpadnięcie


prawdopodobnie zakończy się na półce kilka metrów poniżej. Dlatego zanim decyduję się na wyjście, staram się dołożyć jeszcze coś swojego do asekuracji.


Rozstawiam się w końcu szeroko na nogach i korzystając z małej krawądki na ręce, zdecydowanie wychodzę wyżej. Teraz już bez trudności dochodzę do grani i


do kolejnego stanowiska ;-)



Wyciąg czternasty to kilkumetrowa przerysa. Z dołu widzę jednak, jak Włosi obchodzą ją z lewej strony. Ja jednak nie chcąc pozbawić się przyjemności

wspinania w takiej formacji, nie zamierzam tego robić i postanawiam przejść ją na wprost. Okazuje się, że jest zdecydowanie łatwiej niż to wcześniej


wyglądało. Mimo braku dużych camów asekuracja jest wyśmienita a wspinanie przerysą jest przyjemnością samą w sobie.




Po kilku kolejnych metrach w końcu docieram do końca naszej drogi i granią wychodzę na szczyt Dibony.


Niestety ze względu na kocioł panujący na stanowisku zjazdowym zmuszony jestem założyć stanowisko na wielkim głazie parę metrów wcześniej, skąd


ściągam do siebie chłopaków.





Przez cyrk panujący na drodze zejściowej, spędzamy na szczycie ponad półtora godziny. Przewodnicy co chwile wyprowadzają na szczyt kolejnych klientów


blokując tym samym drogę zejściową.




W końcu jednak coś się rusza i powoli rozpoczynamy zjazdy.



Pozostaje nam jeszcze nieprzyjemny trawers do ścieżki zejściowej po czym już powrót piargami do schroniska.


Michał na trawersie


Wieczorem tego dnia, mamy jeszcze możliwość podziwiania pięknego zachodu słońca.



* Na stronie camptocamp znajduje się informacja, że drogę można przejść na linie 50m. Dla bezpieczeństwa sugeruję jednak zabrać podwójne żyły -


przynajmniej 50m. My mieliśmy 2x60m dzięki czemu zjazdy zrobiliśmy omijając kolejkę na pośrednim stanowisku zjazdowym.




Oprócz ekspresów (12) zabraliśmy jeszcze zestaw friendów. O il na początku wszystko było gęsto obite, to kilka razy zdarzyło się, że ja, Michał czy Chmielu



dokładaliśmy coś swojego. Zwłaszcza na ostatnich wyciągach obicie było bardzo "luźne".



No comments:

Post a Comment