Jako, że lepiej się wspinać niż pisać o wspinaniu, poniżej w fotograficznym skrócie przejście Le Piège na Tour Verte.
Nasze wspinanie na Le Piège można opisać jako komedię pomyłek. Wyrzucenie wszystkich kości przez Maćka na pierwszym wyciągu. Zapycha Rafała na
jako, że nie mieliśmy gdzie spać, nocleg spędziliśmy na parkingu kilkanaście km przed Chamonix
nigdy nie sądziłem, że mój plecak pomieści aż tyle rzeczy... w środku zmieściło się wino, mleko i trochę owoców ;-)
kierownik Chmielu! ;-)
chłopaki ledwo żywi po przejściu serii drabin...
tak blisko a jednak tak daleko
5 gwiazdkowy biwak
segregowanie szpeju i przygotowanie do pierwszej wspinaczki
sympatyczny kolega ze szlaku
Rafał na pierwszym wyciągu Le Piège
tylko czekają na błąd... jak w filmach Hitchcocka...
Rafał w drodze do zapychu
wejście w połóg...
i łatwe przejście do rysy wyjściowej...
4ty wyciąg...
Stojąc na odstrzelonym flejku, zastanawiam się co ja tutaj właściwie robię? Miała być miła i przyjemna wspinaczka alpejska a wyszła walka o życie. Do góry
wydaje się trudno jak cholera. Ostatni przelot założony z taśmy kilka metrów niżej na zablokowanym bloku. Nie ma szans abym do niego wrócił.
Prawdopodobnie w przypadku lotu Maciek nie da rady wybrać liny i zatrzymam się dopiero na półce poniżej. Dodatkowo grozy całej sytuacji dodają tylko
latające w koło kruki. Czuje się jak w filmie z czarnym humorem...
przydaje. Ryska jest strasznie płytka. W jej środku zaginają mi się jedynie same opuszki palców. Wykonując ten czujny ruch w głowie powtarzam sobie tylko
jedną myśl - "załóż jakiś przelot", "załóż jakiś przelot"... Niestety jedyne co mieści się w rysie to najmniejsza kość. Nawet nie oszukuję się, że wytrzyma ona
jakiekolwiek obciążenie. O locie nawet nie myślę. W zasadzie sam nie wiem po co ją tam wsadzam. No, ale przecież coś muszę wsadzić...
Wykonuję kolejny ruch. Przyciągam się rękami z krawądy i przenoszę cały ciężar ciała na lewą nogę. Kawałek dalej dostrzegam kolejną ryskę. Tym razem
szczęście mi sprzyja. Jest ona zdecydowanie większa niż poprzednia. Stojąc z rękami na odciąg, szybko szukam kolejnej kości, którą mógłbym osadzić.
Powoli zaczyna mi już nabijać przedramiona. Nie zostało mi za wiele czasu do namysłu. W momencie, gdy osadzam niebieskiego DMM-a i wpinam w niego
linę, pierwsza kość wypada... Nie tracąc czasu, szybko dokładam drugi punkt. Asekuracja musi być pancerna! Jestem w takim miejscu, że nie mogę pozwolić
sobie na wyrwanie punktu i lot.
krawądka wyjściowa...
Maciek na ostatnim wyciągu.
Rafał na ostatnim wyciągu
widoki, które towarzyszyły nam podczas zjazdów
zmęczeni, ale żywi w schronisku
po pierwszej wspinaczce, jest śmiesznie, ale nie wesoło!
moje ręce po pierwszym dniu wspinania w rysach...
Z istotnych informacji na temat drogi, można wspomnieć, że znajduje się ona jedynie 5 min od schroniska. Są tam gotowe stanowiska i zjazdy do podstawy
No comments:
Post a Comment